społeczeństwo

  wydrukuj podstronę do DRUKUJ25 lutego 2019 | 22:38 komentarzy 1
Mogą o mnie mówić dewot, ale rak mnie nie udusił

(fot. Anna Wójcik-Brzezińska)

Wierzył, ale nie praktykował. W wieku 51 lat sięgnął po różaniec. Twierdzi, że to właśnie wyszeptane na paciorkach modlitwy przyniosły mu życie. Piekarz Grzegorz Jagiełło przeżył chemioradioterapię, złośliwy rak nie wrócił. Po latach od tych wydarzeń mężczyzna podzielił się z nami swoją historią. Mówił: – Może ktoś mówić, że jestem dewotem, śmiać się, że klepię pacierze, ale ja żyję, choć nikt nie dawał mi na to szans.

Opowieść piekarza Jagiełły znają ludzie w Miedniewicach. Rodzina podzieliła się się z nami wspomnieniem najczarniejszych dni.

Jest malutka, stoi na bochnie chleba – u niej szukał pocieszenia, gdy wszystko inne zawiodło. Piekarz Grzegorz Jagiełło jest przekonany, że w jego życiu zdarzył się cud. Pokazuje małą figurkę Matki Boskiej Gidelskiej, patronki piekarzy, różaniec, którego nie wypuszczał z rąk podczas najtrudniejszego leczenia na onkologii wciąż mu służy.

Lekarze mówią, że nie powinienem żyć – powtarza.

Żona piekarza, Grażyna, pokazuje bogatą dokumentację medyczną męża.

O chorobie mówią ze spokojem: – To był rak złośliwy gardła. Chciał udusić. Przegrał.

Krew w ustach piekarz bagatelizował, podobnie napady kaszlu.

– Brałem rolkę papierowego ręcznika, zbierałem krew, przechodziło. Tłumaczyłem sobie, że muszę być twardy.

– Czułam, że z mężem dzieje się coś nie tak, ale on denerwował się na samo wspomnienie o lekarzach. Był „bohaterem”, udowadniał, jak to mężczyzna, że przewalczy. Krwawienia się nasilały. Spał na siedząco, by się nie udusić – opowiada pani Grażyna.

Gdy w niedzielę palmową 2009 r. wzywali karetkę, spodziewali się najgorszego.

Piekarz Jagiełło na oczach najbliższych walczył o każdy oddech. W kilka godzin później przeszedł operację wycięcia guza. Ten umiejscowił się na języku, zablokował krtań.

– Usłyszałem jedno słowo: ZŁOŚLIWY. Ze szpitala wyszedłem w Wielki Piątek.

Jagiełło ustawił się kolejce oczekujących do przyjęcia na onkologię. Wtedy też z żoną i córką, za ich namową, zaczął modlić się na różańcu.

– Wydawało mi się to takie niemęskie, krępujące. Pomogło.

– On tego nie czuł. Wierzył, ale od praktyki był daleko. Poprosiłyśmy, by tylko siedział. Modliłam się z córką za jego zdrowie. Następnego dnia mąż już się przełamał, zaczął się z nami razem modlić.

Jagiełło znalazł się w szpitalu: – Widziałem uśmiechy innych chorych. Były tam osoby ważne. Z politowaniem patrzyli na mnie lekarze. W głowie miałem: – Myślcie sobie, że jestem ciemnotą ze wsi, i tak będę się modlił. Figurka Matki Boskiej Gidelskiej stała, tuż przy łóżku, na szafce szpitalnej. Z różańcem się nie rozstawał.

– Z perspektywy lat mogą powiedzieć – może i byłem śmieszny, ale ja wyszedłem stamtąd żywy, choć nikt nie dawano mi wielkich szans na przeżycie.

Przypadek Grzegorza Jagiełły wprawiał lekarzy w zakłopotanie. Odmawiał przyjmowania środków przeciwbólowych, nie brał leków uspokajających.

– Miałem zwęgloną skórę na szyi, widziałem, jak to wygląda, ale nie bolało. Nie potrzebna mi była morfina. Miałem w sobie spokój, jak nakładano mi tę maskę na twarz, i naświetlano miejsce, gdzie był guz, wiedziałem, że tak trzeba. Wiem, że inni naświetlanie słabo znosili. Nie chodzi tylko o skutki uboczne leczenia. Samo siedzenie w tym hełmie przez kilkanaście minut bez ruchu… człowiek dostawał ataków paniki. Ja miałem w sobie spokój. Po jednej dziesiątce różańca lęk odchodził. Nie brałem środków uspokajających.

Piekarz Jagiełło mówi: – Zdarzył mi się cud. Lekarze ostrożnie komentują - niebywale silna psychika, która przewalczyła chorobę. - Ja wiem swoje. Wziąłem tę moją chorobę na twardo. Pomógł różaniec i rodzina. Córka codziennie rano, przed pracą woziła mnie na mszę, razem się modliliśmy.

To w kościele wyjął sobie rurkę tracheotomijną.

Podczas wizyty kontrolnej na onkologii lekarz powiedział – odwagę mogłem przypłacić życiem. A ja wtedy czułem taki przymus.

– Wszedł do domu wołając: ja mówię! Po miesiącach ciszy, żona nie mogła uwierzyć.

Dziś rurka, jako wotum, wisi w ołtarzu. Piekarz ufundował również obraz do kościoła, przy domu postawił kapliczkę. Ta ostatnia była zobowiązaniem, jakie złożył podczas modlitw.

Anna Wójcik-Brzezińska

Anna Wójcik-Brzezińska

napisz maila ‹
ostatnie aktualności ‹

Jak oceniasz ten artykuł?

Głosów: 4

  • 4
    BARDZO PRZYDATNY
    BARDZO PRZYDATNY
  • 0
    ZASKAKUJĄCY
    ZASKAKUJĄCY
  • 0
    PRZYDATNY
    PRZYDATNY
  • 0
    OBOJĘTNY
    OBOJĘTNY
  • 0
    NIEPRZYDATNY
    NIEPRZYDATNY
  • 0
    WKURZAJĄCY
    WKURZAJĄCY
  • 0
    BRAK SŁÓW
    BRAK SŁÓW

0Komentarze

dodaj komentarze

Portal eglos.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wpisu. Wpisy niezwiązane z tematem, wulgarne, obraźliwe lub naruszające prawo będą usuwane. Zapraszamy zainteresowanych do merytorycznej dyskusji na powyższy temat.

Treść niezgodna z regulaminem została usunięta. System wykrył link w treści i komentarz zostanie dodany po weryfikacji.
Aby dodać komentarz musisz podać wynik
  • Gość
    ~Zbikazan 0 ponad rok temuocena: 100% 

    Ze mną było podobnie. Też myślałem tak samo. Powrót do zdrowia dzięki Matce Różańcowej Pompejańskiej i rodzinie zmienił nie tylko mnie, ale także najbliższych. Jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Może Bóg chcąc zmienić człowieka musi go czasem boleśnie doświadczyć?. Bez pokory i odrobiny wiary jest to jednak trudne.

    odpowiedz oceń komentarz  zgłoś do moderacji
tel. 603 755 223 lub napisz kontakt@glossk.pl

KUP eGŁOS

społeczeństwo

Najlepsze miasta do życia w Polsce

Najpierw trzeba połatać drogi, ścieżki rowerowe...

1,3 mln złotych kosztować będzie dokumentacja...

Uchwały planistyczne w Skierniewicach do...

Regulamin skierniewickiego cmentarza na wokandzie...

Wieczornica Patriotyczna w Strzybodze

Lipce Reymontowskie: Znaleziono zwłoki mężczyzny

Świętowali 100. rocznicę nargody Nobla dla...

Anna Olszewska: niezłomna opiekunka i bohaterka